Więcej...

    Dollyo Chagi

    Komisarz Renata Zamojska wydłużyła krok. Biegła przeskakując nad kałużami tą samą trasą co zwykle. Zazwyczaj starała się biegać wcześniej, ale tego dnia pracowała do późna i wyruszyła dopiero po dwudziestej pierwszej. Miało to swoje plusy - uliczki osiedla były puste, a powietrze świeże i pachnące po popołudniowym deszczu.

    ***

    Dawniej nie lubiła biegać. Kiedy była w klubie, był to stały i bardzo przez nią nielubiany element treningu. Potem biegała, żeby utrzymać jakoś formę, ale długo nie sprawiało jej to przyjemności. Od kilku lat było inaczej. Czekała na tę chwilę cały dzień. Jogging oczyszczał mózg po trudnym dniu w pracy i problemach osobistych. Do tego endorfiny robiły swoje. Była rozluźniona i zadowolona z siebie.

    Jej córeczka Zosia też już wiedziała, że z krótkiego czasu, kiedy mama bywa w domu, musi oddać jeszcze godzinę na jej pasję.

    „A może zabierzesz Tommy’ego?” – pytała tylko czasem. – „On też lubi biegać.”

    Zamojska śmiała się wtedy:

    „Tommy ma bardzo krótkie nóżki, to przecież maltańczyk. A moją są długie, sama zobacz, nie nadąży za mną. Zresztą po drodze jest dużo psów na podwórkach. Myślę, że Tommy by się ich bał.”

    ***

    Tak rzeczywiście było, zwłaszcza w tym jednym miejscu, na ostatnim odcinku jej zwykłej trasy, jakieś dziesięć minut od domu. Duża piękna willa z wielkim sadem, metalowe, pomalowane na czerwono ogrodzenie z solidną bramą, a za nią piękny owczarek niemiecki. Zawsze kiedy przebiegała obok, pies zachowywał się taka samo: skakał od jednego końca bramy do drugiego, szczekając głośno. I zawsze był nieprzejednanie wrogi.

    Zamojska mijając bramę rzucała krótkie: Cześć psino! zastanawiając się, czy nadejdzie dzień, kiedy owczarek rozpozna ją jako swoją i przywita ją przyjaźnie.

    Tym razem także była gotowa na wybuch złości zwierzęcia. Instynktownie zmieniła nieznacznie tor biegu, oddalając się o metr od bramy, żeby go dodatkowo nie prowokować. Schowała głowę między ramionami i czekała. I… nic się nie wydarzyło. Przebiegła obok ogrodzenia i nie było ani szczekania, ani biegania wzdłuż bramy. Owczarek się nie pojawił.

    Minęła ogród i biegła dalej, nie zwalniając. Ale po chwili, dwadzieścia metrów dalej przystanęła. Pochyliła się, oparła dłonie o kolana, oddychała głęboko.

    ***

    „To co, że psiny nie było? Mogło się zdarzyć tysiąc rzeczy – myślała. – To nie musi być nic złego.”

    A jednak czuła niepokój.

    „Nie masz odznaki, nie mówiąc o broni. Co miałabyś zrobić? Co byś powiedziała właścicielom, gdybyś tam weszła?” – przekonywała sama siebie.

    W końcu roześmiała się, pokręciła głową z dezaprobatą dla samej siebie i znowu ruszyła biegiem. Ale przebiegła tylko kolejne dwadzieścia metrów.

    „Kurczę. Nie mogę tak”, pomyślała. „Przecież teraz całą noc będzie mnie to męczyć.”

    Wróciła do bramy i zajrzała przez grube stalowe pręty w głąb podwórka.

    „Może gdzieś tu jednak jest?” – zastanawiała się.

    Zagwizdała cicho. Potem jeszcze raz. Nic. Nacisnęła klamkę furtki i pchnęła ją lekko. Otworzyła się bez większego oporu. Zamojska weszła na podwórko. Zauważyła, że w jednym z dużych okien domu, tym przy wielkim tarasie, pali się blade światło. Wydawało jej się, że przez sekundę widziała tam zarys jakiejś postaci.

    ***

    Poszła dalej i ujrzała wejście do domu. Przy pięknych drewnianych drzwiach nie było dzwonka, tylko mosiężna kołatka. Wzięła głęboki oddech i uderzyła nią trzy razy. Nikt nie zareagował. Odczekała minutę i spróbowała znowu. Tym razem w środku coś się działo. Jakiś szum, chyba szepty, a potem kroki. Wreszcie zachrobotał zamek, drzwi uchyliły się i ukazała się w nich głowa mężczyzny. Miał około pięćdziesięciu lat, szpakowatą czuprynę i szczeciniasty siwy zarost.

    – Słucham panią? – spytał.

    Komisarz Zamojska uśmiechnęła się przepraszająco.

    – Proszę się nie gniewać, że przeszkadzam tak późno, ale biegam codziennie obok państwa domu i zawsze przy bramie był taki piękny owczarek niemiecki, a dzisiaj go nie ma, pierwszy raz, więc się zaniepokoiłam i chciałam sprawdzić, spytać, czy wszystko w porządku.

    Mężczyzna zmrużył oczy, jakby zrozumienie słów Zamojskiej kosztowało go mnóstwo intelektualnego wysiłku.

    – Owczarek? Aaaa tak. To prawda. Wie pani, zjadł chyba jakieś świństwo i się rozchorował. Zawieźliśmy go do weterynarza…

    – Tak? To strasznie przykre – odpowiedziała policjantka. – I co? Już z nim lepiej?

    – Jutro się okaże. Musieliśmy go tam zostawić na obserwację.

    – Aha, to trzymam kciuki, żeby wszystko było dobrze. A tak przez czystą ciekawość, jak się psina wabi?

    Mężczyzna znowu zmrużył oczy.

    – Jak? Atos, tak, ma na imię Atos.

    – Atos? Ładnie. W takim razie, jeszcze raz przepraszam i życzę spokojnej nocy.

    Mężczyzna mruknął coś pod nosem i zamknął drzwi, a komisarz Zamojska pomyślała:

    „No, to teraz już jestem pewna, że coś tu nie gra.”

    ***

    Okrążyła dom, szukając możliwości, by zajrzeć do środka. We wszystkich oknach na parterze opuszczone były żaluzje, więc nic nie mogła zobaczyć.

    Wróciła pod taras. Tu w oknie nadal widać było jasną poświatę.

    Zamojska weszła na taras uważając, żeby od środka nikt jej nie zauważył. Wychyliła się ostrożnie i zajrzała do środka. To co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach. Na podłodze w dużym dziennym pokoju leżały skrępowane i zakneblowane dwie osoby, na pierwszy rzut oka starsze małżeństwo. Nie mogła stwierdzić czy są przytomni, ale nie ruszali się.

    W pierwszym odruchu sięgnęła do kieszeni kurtki po komórkę, żeby zadzwonić po wsparcie. Ale potem zawahała się. Jeśli się tu zjawi policja i nie zachowa ostrożności, napastnik albo napastnicy w domu gotowi wziąć właścicieli na zakładników. A wtedy trudno powiedzieć, jak się ta historia skończy. A ona jest już tutaj i na pewno ma po swojej stronie atut zaskoczenia. Tylko co może zrobić bez broni?

    ***

    Zeszła z tarasu i po chwili znowu stała przy drzwiach wejściowych i uderzała kołatką.

    Tym razem mężczyzna nie ukrywał irytacji.

    – To znowu pani? Czy pani wie, która jest godzina? Czego pani… – warknął na nią.

    Nie czekała aż skończy. Szarpnęła z całych sił za klamkę, a kiedy drzwi otworzyły się szeroko, lewą nogą kopnęła zaskoczonego mężczyznę w krocze. Jęknął głośno, a ona dopiero wtedy zauważyła, że w prawej ręce trzyma pistolet. Powtórzyła kopnięcie, tym razem prosto w dłoń ściskającą broń. Pistolet poleciał do góry, odbił się od sufitu i upadł na podłogę za plecami mężczyzny, który wijąc się z bólu osuwał się już na podłogę.

    „Ilu ich może być?” – zastanawiała się policjantka, ruszając w głąb domu.

    Drugi napastnik pojawił się akurat wtedy, gdy schylała się po pistolet. Był wielki jak słoń i rzucił się na nią z całą siłą rozpędu, zbiegając ze schodów. Nie udało jej się podnieść pistoletu, ale starczyło czasu na unik. Kolos runął na ścianę na korytarzu, a ona wbiegła schodami na górę. Tam ukryła się we wnęce na drzwi. Kiedy napastnik pojawił się na szczycie schodów, zagrodziła mu drogę, błyskawicznie przeniosła ciężar ciała na lewą nogę, a prawą wykonała zamach. Trafiła go w głowę, a on zwalił się schodami w dół. Sprawdziła cały dom, było tylko tych dwóch. Potem wróciła do staruszków w salonie. Na szczęście byli tylko oszołomieni. Kiedy zdjęła im kneble, kobieta spytała od razu: Widziała pani naszego psa?

    ***

    Szef techników nie krył podziwu.

    – Komendant nie będzie zadowolony, że pani tak ryzykowała zamiast wezwać pomoc, ale obiektywnie rzecz biorąc, szacunek, kawał dobrej roboty.

    – Dziękuję. Miałam trochę szczęścia.

    ***

    – Najpierw uśpili jakoś psa – tłumaczył mężczyzna. – Znaleźliśmy go w komórce z tyłu ogrodu. Raczej wygrzebie się z tego. Potem weszli do domu. Podstępem, podali się za sąsiadów. Właściciele uchodzą w okolicy za zamożnych ludzi. Prowadzili latami zakład jubilerski w centrum miasta. To dlatego…

    – Wszystko jasne – powiedziała Zamojska.

    – Skąd pani właściwie wiedziała? No, że oni tu w ogóle są?

    – Na początek wystarczyło trochę kobiecej intuicji i miłości do zwierząt – odpowiedziała komisarz. – No, trochę się na psach znam. W każdym razie potrafię rozróżnić psa od suki. Pukam, otwiera mi jakiś facet, pytam o owczarka, a on mówi, że Atos jest u weterynarza. Atos! A ten owczarek to przecież suka! Mijałam ją codziennie podczas biegania, więc wiedziałam. To chyba było jasne, że coś jest nie tak, nie? Że to nie jego pies, nie jego dom.

    – A to? – spytał wskazując na zakutego w kajdanki kolosa z obandażowaną głową. – Jak sobie pani poradziła z takim wielkoludem?

    – No wie, pan, ma się ten czarny pas w taekwondo – Zamojska odparła z nieukrywaną dumą. – Piętnaście lat ciężkich treningów od trzynastego roku życia w końcu się przydało. Trochę dawno temu to było, ale to jest jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina. A to – teraz ona wskazała na mężczyznę z bandażem na głowie – to było kopnięcie sierpowe. Moje ulubione. Nazywa się Dollyo Chagi.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY