Więcej...

    Jestem jak za szybą

    Widziałam ich z drugiego końca korytarza. Wyglądali na bardzo nieszczęśliwych, cierpieli, nigdy nie chciałam być na ich miejscu i wydawało mi się, że nigdy nie będę. Jednak ostatnie tygodnie, które spędziłam w szpitalu, coraz bardziej przybliżały mnie do tego momentu. Wiecie, bałam się, bo ja nie umiem radzić sobie w sytuacji, w której cierpię, dla mnie to problem i ogromne wyzwanie, a pobyt szpitalu to jeszcze większe wyzwanie.

    Mój ojciec miał 82 lata, więc mogłam być gotowa na to, że pewnego dnia będzie z nim gorzej, ale całe moje życie wmawiałam sobie, że ten dzień nie nastanie. Bywały momenty, kiedy w myślach cytowałam słowa, że jeszcze mnie przeżyje. Ojciec borykał się z różnymi problemami, miał nadciśnienie, problemy z chodzeniem. Z biegiem czasu dopadła go również demencja. Bywało ciężko, żeby nie mówić, że strasznie.
    Miałam myśli, że kiedyś może to się skończy, ale zaraz potem bałam się, że nigdy więcej go nie zobaczę, nie umiałam mierzyć się z cierpieniem ani swoim, ani bliskich. Nie umiałam mierzyć się też ze śmiercią. Moja matka jeszcze żyła, była od ojca dużo młodsza, więc nie dotykało mnie to. Nie wiem, nie myślałam, że pewnego dnia będę się z czymś takim mierzyć. Nadszedł dzień, w którym mój ojciec po prostu zasłabł, upadł i od tamtego dnia przez kolejnych 36 dni codziennie jestem w szpitalu i wierzcie mi – każdego dnia boję się tu przyjść.

    Szpital, od zawsze problem…

    Od dziecka bałam się szpitali, za każdym razem, kiedy sama byłam pacjentem, a zdarzało się to sporadycznie, dostawałam wręcz białej gorączki, ale jeśli ktoś był w szpitalu, starałam się zrobić wszystko, żeby go nie odwiedzać, bo ja nie umiem się zachować w szpitalu, gdzie cierpią, płaczą, często siedzą długimi godzinami i zastanawiają się, co zrobili nie tak, że padło na nich. A ja nie wiem, co mam robić.
    Zawsze byłam zaradnym człowiekiem, potrafiłam sobie poradzić w większości życiowych sytuacji. Szybko reagowałam i nawet presja czasu jakoś nie była dla mnie nie do zniesienia, tylko ten jeden mankament. Szpital, to miejsce napawało mnie strachem.
    Kiedy przychodzę do ojca i patrzę na niego – nie wiem co mam robić. Obok ojca leży człowiek, którego córka przychodzi, podnosi na łóżku, karmi, pomaga we wszystkich czynnościach, a ja jestem sparaliżowana. Stoję nad łóżkiem, patrzę na ojca, on podnosi dłoń do góry, a ja biegnę po pielęgniarkę, bo się boję. Kiedyś prosił, żebym obcięła mu paznokcie, wierzcie mi – nie chcecie wiedzieć, jak skończyła się ta historia.

    Jestem za szkłem

    Teraz widzę jak cierpi, a ja czuję się jak za szybą, jakbym była w jakimś cholernym innym świecie, z którego nie ma wyjścia. Zaczęłam myśleć, że lepiej, żeby się to skończyło, bo nie dam rady, a z drugiej strony wiem, że jak go zabraknie – mój świat runie i nie będę potrafiła się pozbierać.
    Czasem podejmuję ten temat z moim mężem, że to jest trudne, ale słyszę wtedy, że to chyba normalne, że szpital to nie miejsce zabaw i nikt się tam nie cieszy, a przynajmniej na większości oddziałów. Nie rozumie mnie. Razem chodzimy do szpitala i wtedy jest mi łatwiej, ale wychodząc ze szpitala, krzyczy na mnie, że ja tam tak po prostu stoję, że ja nic nie robię, że ja nic nie mówię, że nie umiem nawet zapytać pielęgniarki co dalej, nie umiem rozmawiać z lekarzem, że co się ze mną dzieje, przecież ja potrafię w życiu robić nie takie rzeczy. Właśnie, może to jest ta rzecz, której ja nie potrafię.
    Nie wiem, ile jeszcze to będzie trwało, może tydzień może dwa. Mam wrażenie, że te dni są tak długie, że czasem schowałabym się pod łóżkiem, żeby tylko nikt mnie nie prosił, żebym tam poszła. Jednak powiem wam, że najgorsze jest to, że zawiódł się na mnie cały świat, moja mama, ma mój chory ojciec, mój mąż. To poczucie, że jestem bezużyteczna w tej sytuacji boli mnie najbardziej. To wszystko, co w życiu dla nich robiłam, bardzo się starałam, jakby to nie miało znaczenia, bo teraz w tym konkretnym momencie, ja jestem przerażona.

    Miłość nie pomaga

    Kocham mojego ojca bardzo, chciałabym mu ulżyć. Zrobiłabym wszystko, żeby tylko go stamtąd zabrać, żeby przez chwilę był szczęśliwy, tak jak kiedyś, kiedy byłam dzieckiem. Łamie mi się głos, ściska w gardle.
    Ja wiem, że mój ojciec nie rozumie i już niewiele jest w stanie zrozumieć, niczego ode mnie nie chce, mam wrażenie, że wybacza. Bardzo mnie kocha i mam też wrażenie, że on nie oczekuje, ale ja chciałabym móc coś zrobić.
    Ostatniego wieczoru, gdy siedziałam na tym korytarzu i patrzyłam na tych cierpiących ludzi, miałam wrażenie, że zaraz zakończy się ten film, że to tylko zły koszmar, a kino zamykają o północy. Kobieta gładziła po plecach swoją starszą matkę i przytulała męża, a ja mam wrażenie, że tego nie potrafię, że ja pewnie bym tam stała, jak słup soli i udawała, że mnie to nie dotyka i nie dotyczy.
    Wiecie, ja ostatnio z tego wszystkiego, zadałam pytanie: kiedy idziemy a wszyscy popatrzyli na mnie jak na jakiegoś odludka, jakiegoś bezdusznego człowieka, który nie rozumie. Mój mąż popatrzył na mnie i pokiwał głową. Wiem, że on teraz wspiera moją matkę, pomagał ojcu i robi wszystko to, co ja powinnam, ale nie wspiera mnie, nie rozumiem.

    Nie rozumiana

    Czasem krzyczy, że ciekawe co zrobię jak my będziemy starsi i to on będzie w szpitalu, a ja będę się zachowywać jakbym nie miała uczuć, jakbym nie miała w sobie żadnych emocji, ale to nie jest prawda. To nie jest prawda! Ja cierpię, ja widzę, co się dzieje, ale tam czuję się jak sparaliżowana.
    Niewiele w życiu jest mnie w stanie złamać, wydaje mi się, że w ogóle prawie nic. Jednak to, co się dzieje teraz to historia, która powtórzyć się będzie mogła jeszcze tyle razy w moim życiu, a być może pewnego dnia to ja będę tam leżeć, na tym łóżku i nie wiem, co zrobię. Czasem w myślach na pytanie mojego męża: co zrobię kiedy on będzie w szpitalu, odpowiadam: mam nadzieję, że to ja umrę pierwsza, a wtedy on będzie się mierzył z tym wszystkim, bo ja czuję, że nie dam rady, nie daje rady teraz. Przykro mi tato, ja nie umiem cię tam złapać nawet za rękę, chociaż cię kocham i pewnie zawsze będę.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY