Urodziłam syna, kiedy miała 24 lata. Skończyłam studia i bardzo się zakochałam. Z moim mężem znaliśmy się już 3 lata. Poznaliśmy się w trakcie studiów. Syn był nieoczekiwanym prezentem, nie powiem, żeby planowanym, ale bardzo kochanym od samego początku. Czułam, że jestem gotowa, aby być mamą. Dziewięć miesięcy nie było łatwe. Ciągłe bóle, złe samopoczucie, wszystko, co wiązało się z ciążą, nie szło tak, jak myślałam, że pójdzie. Nie byłam piękną młodą mamą, tylko raczej ociężałą i nieszczęśliwą. Nocami płakałam, ciągle jadłam, to było naprawdę długie 9 miesięcy.
Mój syn przyszedł na świat 1 czerwca, w dzień dziecka, bardzo się cieszyłam. Stwierdziłam, że to najlepszy prezent jaki mogę sobie dać. W dzień dziecka to, co mogłam dać mojemu dziecku, to największa miłość, niewyobrażalna miłość, tak sobie to wyobrażałam. Niestety to było tylko wyobrażenie. Mój synek chorował, płakał nocami. Pierwsze trzy miesiące to była gehenna, a ja oprócz tego, że próbowałam funkcjonować, to jeszcze próbowałam przestać nienawidzić siebie za to, że go mam. Chciałam pójść do pracy, wychodzić ze znajomymi, a on płakał i i ciągle czegoś chciał, chociaż w sumie nie wiem, może mnie się wydawało, że ciągle czegoś chce. Potem było trochę łatwiej, chociaż wiedziałam, że całe życie będę się martwić i całe życie będę kochać go, ale też i czasem mieć go dość.
Poszedł do przedszkola, a potem do szkoły. Jako mały dzieciak był strasznie niegrzeczny. Ciągle chodziłam na wywiadówki, na spotkania z nauczycielką, pedagogiem, dyrektorem. Było mi trudno, ale kochałam mojego urwisa. Próbowano wmówić mi, że to moja wina, że nie potrafiłam wychować mojego syna, że jest trudny, bo miał za dużo swobody. Z jednej strony trudno było się z tym nie zgodzić. Kiedy było mi ciężko, faktycznie robiłam wszystko, żeby tylko się zamknął, może właśnie to było największym problemem w tamtym czasie. Wydawało mi się, że ma granice i w jakiś sposób dbam o to, żeby wyrósł na dobrego człowieka.
Jakoś skończył podstawówkę, poszedł do szkoły średniej, z której wyleciał za złe zachowanie, za stwarzanie warunków zagrażających dla reszty klasy. Kiedy czytałam uzasadnienie, nie mogłam uwierzyć, że chodzi o mojego kochanego małego syneczka. Był trudny, delikatnie mówiąc, nawet nie chciał mnie słuchać, bo uważał, że jestem ostatnią osobą, która ma prawo się wypowiadać, jakbym coś mu w życiu zrobiła. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, ale zaczęłam zastanawiać się, czy faktycznie nie zrobiłam.
Przynieśliśmy go do zawodówki, bo uznaliśmy z mężem, że chociaż jakiś zawód będzie mieć. Tam też były problemy, z papierosami, alkoholem, narkotykami. Ciągle coś, kiedy dzwonił telefon i widziałam nieznany numer, albo co gorsza dzwonił telefon stacjonarny, bałam się odebrać. Zastanawiałam się, kiedy zadzwoni policja, a w późniejszym czasie bałam się, że zadzwonią z jakiegoś szpitala albo kostnicy. Różne rzeczy sobie wyobrażałam. Kiedy skończył 20 lat przez chwilę odetchnęłam. Uznałam, że chociaż ma jakieś wykształcenie, jakieś ogólne obycie i może wyrósł już z bycia niegrzecznym gówniarzem, ale pojawiły się inne problemy.
Zaczął kraść, wracał do domu pijany. Psycholog, psychoterapeuta, odwyk, starałam się jak mogłam, żeby mu pomóc. Mój mąż już miał dość, miałam wrażenie, że już dawno przestał w niego wierzyć, nie chciał nawet słyszeć o kolejnych wybrykach syna. Ja walczyłam, każdego dnia stawałam rano w poczuciu, że to nie jest koniec walki, a ja jeszcze tak wiele mogę i tak wiele mogę mu dać, wyciągnę go z tego. Z całego serca wierzyłam, że to się kiedyś skończy.
Kiedy ostatni raz zawieźliśmy mojego syna na odwyk, mieliśmy rozmowę z terapeutą, było mi trudno słuchać tych wszystkich informacji, które może i nie były takie łatwe w kontekście mojego syna, ale było też trudne to, co mówił do nas, a szczególnie do mnie. Bardzo chciałam usłyszeć, że jednak byłam dobrą matką. Nie wiem, może potrzebowałam rozgrzeszenia, tylko czemu szukam go u innych ludzi, a nie u siebie. Prawda była taka, że winiłam się za to jak jest.
Wychodząc odbyliśmy też ostatnią rozmowę z synem. On widział, że ze mną jest coś nie tak. Zapytał o co chodzi, a ja powiedziałam mu, że jestem chyba winna. Wtedy on spojrzał na mnie, uniósł wzrok do góry, a potem na dół i pierwszy raz w życiu zobaczyłam każdy mikro gest, każde przesunięcie głowy, oczu, dłoni. Widziałam wszystko, usłyszałam też wszystko. Powiedział, że nie będzie zaprzeczał, on wie, że ja jestem winna, że nie będzie mi mówił, że byłam dobrą matką, bo nią nie byłam. Nie będzie mi mówił, że miał dobre dzieciństwo, bo nie miał. Przytaczał przykłady, konkretne daty, a ja stałam jak wryta. Mówił jak bardzo czuł się opuszczony, odsunięty, obwiniany, a ja miałam w myślach: co ja zrobiłam?! Nawet nie pamiętałam tych sytuacji, tych słów, a on pamiętał. Powiedział o tym, co widział i co czuł, jak każda awantura z mężem wpływała na niego, jak każdy mój gest, każdy foch, każde słowo nie odbijały się od niego jako od tarczy, tylko wbijały się w niego, wyżerały. Czułam, że byłam dla niego katem, chociaż przez wiele lat myślałam, że to ja jestem ofiarą. Nie miał szans, był maleńki. Nawet nie pamiętam, czy płakałam, nawet nie pamiętam, jak długo trwała ta rozmowa, ale czułam, że wieczność. Czułam jak każda minuta staje się wiecznością. Nie czułam się rozgrzeszona. Na końcu powiedział, że było jak było, nie ma co tego rozdrapywać, ale ja wtedy wiedziałam, że on to właśnie rozdrapał do krwi.
Wracaliśmy do domu i w ciszy z moim mężem, patrzyliśmy w dal, nie rozmawialiśmy, przy wyjściu z auta, on zapytał, czy chcę coś ze sklepu, bo on musi się przejechać. Wzruszyłam ramionami i zamknęłam drzwi. Siedziałam w domu z kieliszkiem wina i zastanawiałam się, ile tych kieliszków widział mój syn i czy to były kieliszki, które miały ukoić, czy to były kieliszki, które on liczył i zastanawiał się ile matka jeszcze wychyli. Boże, jak mi było ciężko, jak z trudem przełykałam ślinę.
Dziś wiem jedno, to był najtrudniejszy dzień w moim życiu i pewnie zmienił wszystko. Po tej sytuacji już nigdy nie spojrzałam na siebie w taki sam sposób, nie spojrzałam tak na moje życie i na to co robiłam, ale też na to, jak wychowywałam mojego syna. Z każdym dniem było gorzej, bo poczucie winy się wzmagało i wzmaga się do teraz, ale wiem, że to było dobre, że on to powiedział, bo coś w nim pękło i już nie będzie tego dusił. Ogromny ciężar wziął na plecy i pierwszy raz się go pozbył.
Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.
Więcej psychologii znajdziecie tutaj.