Więcej...

    Miałam 30 lat, kiedy urodziłam syna

    Często słyszałam o tak zwanych niegrzecznych dzieciach. Kiedy byłam młoda, widziałam awanturę znajomych z ich nastoletnim dzieckiem lub szarpaninę w sklepie z małym dzieckiem, bo chce wszystko. Bardzo chciałam mieć grzeczne, ułożone, śliczne dziecko, które z czasem dorośnie, które będzie mi bliskie, które będę kochać do szaleństwa i któremu pozwolę pewnego dnia odejść do świata, ale będę miała pewność, że wychowałam je na takiego człowieka, żeby był empatyczny, dobry, szczery i umiał sobie w życiu poradzić. Cóż, moja historia pokazuje, że życie potrafi nas zaskoczyć.

    Miałam trzydzieści kilka lat, kiedy urodziłam mojego syna. Ciężki poród, do dziś wspominam jak największy koszmar mojego życia, ale kiedy zobaczyłam już mojego syna, byłam przeszczęśliwa. Był zdrowy, płakał, wyglądał rozkosznie. Patrzyłam na niego i byłam dumna i z siebie, i z niego. Kilka nieprzespanych nocy, depresja poporodowa, problemy z karmieniem, płacze, kolki, zmiany pampersów. Później przedszkole, problem z tym, że mój syn płakał, nie chciał zostawać sam. Ciągle chciał z mamą i być blisko, a mnie serce pękało, że moje dziecko cierpi.

    Szkoła podstawowa, na początku wszystko było dobrze, potem mieliśmy małe problemy wychowawcze, ale wydawało mi się, że mój syn jest jak każdy inny chłopiec, rozbiegany, szczęśliwy. Kochałam go i on często mówił, że mnie kocha. Oglądaliśmy filmy i cóż robiłam dla niego wszystko, wszystko czego tylko zapragnął. Uważałam, że wychowanie w miłości, szacunku, dobroci, że to wszystko zaprocentuje.
    Szkoła średnia, matura, wszystko przebiegało jak w idealnym śnie, nie miałam do zarzucenia mu nic i on miał ze mną dobry kontakt. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie byłam młodą mamą, więc mieliśmy różnego rodzaju problemy z różnicą zdań. Ja trochę patrzyłam na życie przez pryzmat mojej nastoletniej przygody, zapominając czasem, że dzieli nas wiele lat.

    Czas zmienia wszystko

    Niestety z biegiem czasu, kiedy mój syn poszedł na studia, zupełnie straciliśmy kontakt. Przyjeżdżał na święta, dzwonił na Dzień Matki, ale wolał duże miasto. Nie chciał przyjeżdżać, tracić czasu. Ciągle mówił: mamo, przecież wiesz, że studiuję, mamo, przecież wiesz, że nie mam czasu, mamo, przecież mam sesję, mamo, chcę wyjechać z przyjaciółmi, mamo, poznałem dziewczynę, chcę z nią spędzać czas i tak pewnego dnia już nawet nie chciał mi się tłumaczyć. Już nie było słowa: mamo i wytłumaczenia dlaczego nie zadzwonił w urodziny, dlaczego zapomniał o Dniu Matki. Kochałam go dalej, chciałam być blisko niego, chociaż z biegiem czasu przestałam dzwonić. Miałam wrażenie, że jestem w jego życiu bardziej intruzem.
    Moje życie zmieniło się, kiedy pewnego dnia złamałam nogę. Było to skomplikowane złamanie, mój mąż odszedł od nas, kiedy mój syn był w szkole średniej, więc nie miałam oparcia. Miałam tylko mojego syna. Zadzwoniłam. przyjechał do szpitala, nie był jakoś specjalnie zachwycony obrotem sprawy, ale wydawał się zainteresowany i chciał pomóc, a ja to bardzo doceniałam. Wydawało mi się, że właśnie takiego syna chciałam wychować.

    Zaskoczył mnie

    Kiedy wróciłam do domu, mój syn przywiózł rzeczy i po prostu popatrzył na mnie i powiedział: dobra, to widzimy się w weekend. Zdziwiona, zapytałam jak w weekend, przecież ja nie jestem w stanie funkcjonować. Mój syn spojrzał na mnie pogardliwie i powiedział: poradzisz sobie, masz pełną lodówkę, do toalety jakoś dojdziesz. Nie rób z siebie kaleki, będę w weekend. Nie zdążyłam wydusić z siebie słowa, kiedy usłyszałam trzask drzwi. O kulach z dużym problemem doszłam do okna i zobaczyłam jak wsiada do samochodu i odjeżdża.
    Dzwoniłam, ale nie odbierał. Przyjechał w niedzielę po południu, burknął coś, że zakupy zrobił wczoraj, bo dziś wszystkie sklepy są zamknięte i ucieka, bo nie ma czasu, jutro ma bardzo ważny wyjazd. Nawet nie pytałam co to za wyjazd, patrzyłam na niego i zaczęłam się zastanawiać, kto stoi przede mną.
    Noga nie chciała się zrastać, do tego ten ból. Wszystko przez to, że chodziłam. Starałam się normalnie funkcjonować, na tyle, na ile się to dało zrobić. Jednak lekarz całkowicie zakazał mi chodzić. Powiedział, że to była głupota, że wstałam i robiłam to, czego mi zakazywano. Mój syn był ze mną w gabinecie, nie odzywał się, milczał. Patrzył na lekarza i na mnie, a z każdą sekundą, widziałam był coraz bardziej zły.
    Kiedy przywiózł mnie do domu, weszliśmy do mieszkania, a on rzucił kluczykami i powiedział, że jestem starą jędzą, która zatruwa mu życie. Stałam w progu i nie wiedziałam, co się dzieje, co takiego się psuje, przecież urodziłam tego dzieciaka, wychowałam i dawałam wszystko, co mogłam, żeby był szczęśliwy, żeby wyrósł na ludzi, żeby miał dobry zawód, żeby był dobrym człowiekiem, a stał potwór. Krzyknął do mnie, żebym właziła do mieszkania, bo musi zamknąć drzwi i że musi iść, szybko dokończyć coś w pracy. Wieczorem wpadnie, a ja muszę wracać szybko do zdrowia, bo on nie będzie się ze mną użerać.

    Bolało, ale to mój syn

    Było mi przykro, łzy miałam w oczach, ale bałam się odezwać. Trzasnął drzwiami, tak, że zastanawiałam się, czy jeszcze jest klamka w nich. Nie pojawił się tego wieczoru, nie pojawił się przez kilka kolejnych dni. Dzwoniłam, że potrzebuję się wykąpać, że chciałabym zjeść jakiś normalny obiad, ale mój syn nie odpowiadał. W końcu zadzwoniłam do jego dziewczyny i zapytałam, czy wie co się dzieje. Odebrała, podniesionym głosem powiedziała, że są na wakacjach i że wracają za kilka dni, i żebym się nie męczyła, bo niedługo synuś przyjedzie i rzuciła słuchawką, jakbym była jakąś wycieraczką, ścierką, jakbym każdego dnia robiła im jakieś horrendalne problemy.
    Obiecałam sobie, że już więcej nie zadzwonię, ani do niej, ani do niego, ale nie wiedziałam, co mam zrobić. Mieszkałam na czwartym piętrze, wszystko stanowiło problem. Pewnego dnia zapukałam do sąsiadów naprzeciwko, otworzył mi drzwi młody chłopak, a zza rogu wyjrzała młoda i ładna dziewczyna. Powiedziałam, że bardzo mi przykro, że im przeszkadzam, ale nie jestem w stanie sobie pomóc. Patrzyli na mnie i byli bardzo zdziwieni, dlaczego nie przyszłam wcześniej. Zaczęli zadawać mi pytania, co się stało, jak mogą mi pomóc.

    Obcy mi pomogli

    Pomogli mi, kupili mi to czego potrzebowałam, posprzątali w domu, spędzili ze mną godzinę na oglądaniu jakiegoś cholernego programu w telewizji. Młoda dziewczyna pomogła mi umyć włosy. Zapytali mnie, czy jestem sama, czy nie mam męża, ani dzieci. Powiedziałam a raczej skłamałam, że mój mąż nie żyje, a dzieci nie mam. Kiedy wychodzili powiedzieli, że wieczorem przyniosą mi zupę i żebym starała się oszczędzać, a kiedy będę czegoś potrzebować, to jest numer telefonu, mogę zadzwonić zawsze.
    Po kilku tygodniach było już lepiej, mój syn nie pojawił się, nie dzwonił. Ja też nie dzwoniłam. Kiedy wyzdrowiałam, wróciłam do swojego normalnego życia. Wiecie, najgorsze jest w tym wszystkim to, że kiedy patrzę w lustro widzę kobietę, która dała z siebie wszystko, tylko gdzieś popełniła błąd, bo przecież potwory nie rodzą się ot tak, potwory się wychowuje, a mój syn był potworem. Pewnego dnia przyjechał na kawę, jak gdyby nigdy nic, a ja powiedziałam, że kawiarnia dziś zamknięta i z równym impetem jak on, trzasnęłam drzwiami. Jestem matką, ale mam swoje granice. Kocham go, ale zawiódł mnie i nawet matka kiedyś musi powiedzieć stop.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY