Więcej...

    Na statku zwanym życiem, w porcie, którego się nie zna

    Kiedy całe życie borykasz się z decyzją, to życie czasem podejmuje tę decyzję za ciebie i nawet się cieszysz, bo myślisz sobie: to oni mają odpowiedzialność za to co się stało. Myślisz tak do momentu, kiedy nie dotykają cię konsekwencje tej podobno nie twojej decyzji, a wtedy do drzwi puka coś, co nazywa się: złość. Kiedy masz wybór, nie wybierasz, a kiedy stajesz przed faktem dokonanym, zastanawiasz się co zrobiłaś źle. Wiecie, kiedy stanęłam już po drugiej stronie drzwi, a klamka domknęła się, zauważyłam, że nie jest tam tak, jak sobie wymyśliłam. Zaczęła docierać do mnie informacja, że to co widzę, to jest realny świat, ale żebyście mogli ją zrozumieć – posłuchajcie mojej historii.

    W życiu borykałam się z różnymi problemami: brakiem pracy, nadmiarem pracy, brakiem związku, nieudanym związkiem, borykałam się z różnymi rzeczami, aż nawet zaczynam się uśmiechać do siebie, kiedy zaczynam wyliczać, ile przeszkód w życiu pokonałam. Wydawało mi się, że jestem silna i wszystko przetrwam. Wydawało mi się, że nic więcej poza mną się nie wydarzy, bo przecież jestem odpowiedzialna i stawiam na swoim, i zawsze ląduję na dwóch nogach, nie łamie się w pół. Kiedy moje życie w ciągu kilku dni całkowicie się zmieniło, ja nie byłam zaskoczona, ja byłam przerażona.
    Miałam fajną pracę, ale bardzo wymagającą, brak czasu mnie dobijał. Miałam wyrzuty sumienia, że nie mam go dla mojej rodziny, dla przyjaciół, dla moich pasji, dla zainteresowań. Ciągle dla czegoś lub kogoś nie miałam czasu, a bardzo go chciałam mieć. Moje małżeństwo tkwiło w zawieszeniu. Chociaż przed tym małżeństwem wydawało mi się, że wszystko idzie zgodnie z planem, a potem już będzie tylko lepiej. Nie wiem, czy ja sobie myślałam, że będę jakąś księżniczką, a mój książę wybawi mnie z tego świata. Mało tego, wiecie ja nawet wkręciłam temu człowiekowi, że on jest moim wybawicielem i nawet zaczęłam być mu jakoś dziwnie wdzięczna.
    Po czym zrozumiałam, że on mocno to zaczął wykorzystywać. Byłam na jego posyłki i słyszałam, że w końcu on mi kiedyś pomógł, więc ja powinnam pomagać jemu, to wiecie, taka powinność, za to, że człowiek chciał przez pięć minut swojego życia być szczęśliwy. Małżeństwo zaczęło mnie dobijać, nie widziałam siebie, a wszystko, co było z nim związane, zaczęło mnie parzyć, piec i doskwierać. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam na palcu obrączkę.
    Monotonia żarła mi życie i nagle okazało się, że jestem w ciąży. Ucieszyłam się, bo dziecko dopełniło całość. Z czasem zaczęło być całością, bo te skrajne elementy zaczęły się rozpadać. Na początku wszystko super, potem przez kilka miesięcy leżałam w łóżku i znowu rozczarowanie. Nie tak sobie wyobrażałam życie, a miało być pięknie.
    Miałam nosić piękne zwiewne sukienki, a mąż miał się mną zachwycać. Miałam pracować do ostatnich dni, bo przecież tak sobie wymyśliłam i znowu ta weryfikacja życia, w której wszystko to, co wymyśliłam, dalekie było od rzeczywistości. Urodziłam i wiecie, dalej wyobrażałam sobie macierzyństwo, że będę piękna, zadbana, w domu czysto, mąż zachwycony dzieckiem, mną, że będą mnie wszyscy odwiedzać i podziwiać, bo tak szybko wrócę do zdrowia, a dziecko będzie aniołem.
    Znowu ta weryfikacja, dziecko darło się nocami, a ja wyglądałam jak pasztet. Nie miałam ochoty umyć włosów, bo wydawało mi się, że zaraz i tak będę leżeć głową w jakimś sedesie. Dochodziłam do siebie miesiącami, a mój urlop nie trwał kilka tygodni, tylko zmierzał już do kilkunastu miesięcy, a mąż się mną nie zachwycał, uciekał w pracę, bo dzieciak ryczał. Teściowa, kiedy przychodziła, nie była zachwycona, mówiła, że jestem bałaganiarą, a matka dawno zapomniała, że przecież obiecała mi pomóc. Chciałam wtedy uciec, chciałam zabrać torbę i cofnąć czas.
    Po najgorszym, wydawało mi się, że już będzie lepiej. Dzieciak trochę podrósł i już nie ryczał cały czas. Mój dom zaczął przypominać dom, a nie wysypisko śmieci, bo zaczęłam mieć trochę więcej czasu, na to, żeby ogarnąć ten bałagan wokół siebie. Wtedy przyszedł kolejny cios, chciałam wrócić do pracy, bo przecież w moim życiu nie było miejsca na nudę. Ja cały czas wmawiałam sobie, że nic nie robię, że jestem nieproduktywna, że coś cholernie źle idzie, a ja nic nie robię. W pracy usłyszałam, że po ostatnich zmianach, jakby nie ma już dla mnie miejsca i nie na tym stanowisku, bo znaleziono kogoś, kto pod moją nieobecność, wykonywał te obowiązki lepiej.
    Rozczarowałam się, ale powiedziałam sobie trudno, znajdę inną pracę, niestety życie zaczęło atakować mnie od innej strony. Moje dziecko ciągle chorowało, więc częściej byłam w domu, niż na rozmowach kwalifikacyjnych. Mój mąż mówił, że do niczego się nie nadaję, że źle zajmuję się dzieckiem, skoro ciągle choruje. Znikał wieczorami, nie było go w weekendy, zaczęłam podejrzewać, że mnie zdradza, ale jakoś stwierdziłam, że jest mi to obojętne. Nasze małżeństwo i tak było fikcją, jeszcze zanim zaszłam w ciążę.
    Pasmo tych cholernych problemów zaczęło dobijać mi życie. Nie chciałam połowy tych rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu. Cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie tam wepchnął. Na dodatek cała otoczka i cały scenariusz jest nie mój. Chciałam znów wrócić do pracy, być piękną, podziwianą. Wtedy usłyszałam od mojej przyjaciółki, która potrafiła wbić ostatni gwóźdź w trumnie, na której nie było już miejsca, że całe życie tak bardzo byłam idealna, że dobija mnie to teraz, że nie jestem. Opisała moją sytuacje dość dokładnie: teraz zmierzam donikąd, bo moje życie już nie będzie takie idealne, nie będę mieć pięknego płaskiego brzucha, jędrnych piersi i nie będę mieć służbowego samochodu, nie będzie dzwonić służbowy telefon, a będę miała w życiu pieluchy, dopóki moje dziecko nie wyrośnie i nie wyprowadzi się z domu, potem będę żałować, że nie poświęcałam mu więcej czasu. Sami pomyślcie, jakie to było wspierające.
    To nie jest tak, że ja teraz jestem w innym miejscu i widzę to z perspektywy. Ja patrzę na to i nie wierzę. Cały czas nie wiem, czy pewnego dnia będę w stanie się podnieść i pójść dalej, bo teraz siedzę i mam wrażenie, że nie jestem w stanie podnieść się do góry. Patrzę jak życie przemija, jak ludzie odnoszą sukcesy, a ja nie wiem dlaczego zatrzymałam się i tkwię, tylko nie wiem gdzie. Patrzę i nie rozumiem, nie znam tego miejsca, na które patrzę, tego adresu ani tego wszystkiego, jakby to nie było moje.
    Nie wiem, gdzie popełniłam błąd, albo nie chcę się przyznać do tego, że wiem. Pierwszy raz popełniłam błąd, kiedy uległam naporowi, to był moment, kiedy nie chciałam podjąć decyzji i zawalczyć o własne życie, tylko udawałam, że dobrze mi jak ktoś wypełnia moje zadania. Nie obwiniam już świata, godzę się z tym, że oddałam ster mojego życia przypadkowi, mężowi, szefowi i wszystkim wkoło, bo sama nie miałam odwagi. Nie wiem, kiedy będę ją mieć, ale chcę żebyście wiedzieli, że jeśli oddacie stery tego statku, zwanego życiem, możecie dobić do portu, w którym nigdy nie chcieliście się znaleźć. Tam pasmo rozczarowań będzie was dobijać i złościć, do momentu, aż ta złość nie wybuchnie i nie odbijecie z tego portu na własnych zasadach i tego wam życzę…

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY