Więcej...

    Uderz ręką w stół, a oni zamilkną

    Wiecie jak nazywa się zaczarowana ręka, która robi wszystko? Pewnie zastanawiacie się, o jakich magicznych sztuczkach będę wam tutaj opowiadać. Nie są to magiczne sztuczki, to są smutne, trudne i stanowczo nie dające nic pozytywnego elementy prozy życia. Jest w nich coś takiego, w co często sama nie wierzę. Być może nie wierzę w to, czego doświadczam, ale dość tych zawiłych słów. Zapraszam Was do mojego świata, w którym wszystkim się wydaje, że jestem czarodziejką i jestem w stanie zrobić wszystko i zawsze bez mrugnięcia okiem.

    Wyszłam za mąż dość młodo. Mój mąż to całkiem przystojny, utalentowany i bardzo aktywny zawodowo człowiek. Wydawało mi się, że będzie nam się żyło całkiem dobrze. Wiecie tak bezproblemowo, przecież on ma to coś i ja mam to coś. Po kilku latach zauważyłam, że jego coś, czyli to zorganizowanie, ta pasja, ta wiara w siebie, bardzo współgra z jego pracą zawodową. Niesamowicie się rozwijał, patrzenie na to, to była czysta przyjemność. Wspierałam go tak zwyczajnie i trzymałam mocno kciuki.

    Jednak, żeby on mógł robić to wszystko i dojść do tego momentu, w którym jest obecnie, ktoś musiał robić czarną robotę. Możecie się domyśleć, że byłam to ja. Co to jest ta czarna robota? Wielu się burzy, że przecież chciałam być żoną, matką, synową, córką, wszystko w jednym. Chciałam wspierać moją rodzinę, jego rodzinę, nasze dzieci, jego samego, jednym słowem wszystkich w koło, tylko zapomniałam w tym wszystkim, że nie jestem czarodziejką. Nie mam magicznej różdżki, która jest w stanie tak naprawdę zrobić wszystko.

    Z czasem zaczęło dziać się coś dziwnego, bo już nikt nie pytał, czy mam czas, czy mam ochotę, czy mam możliwości, tylko mam to zrobić i koniec. Walczyłam ze sobą długo, ale zazwyczaj wykonywałam pracę, którą mi zlecano. Po jakimś czasie czułam się jak w jakimś przedsiębiorstwie, w którym góra zleca polecenia tym z dołu. Byłam zmęczona, a dalej tkwiłam w tym schemacie działania. Dostawałam informację, co mam robić, robiłam i nawet jeśli bardzo źle się z tym czułam, dalej to robiłam.

    Nie rozumiałam, że można zrobić coś inaczej. Moja matka zawsze mi powtarzała, że wszystko, co w życiu robimy, musi mieć ręce i nogi, ma twardo stąpać po ziemi i trzeba widzieć tego owoce, więc kiedy marzyłam o podróżach, o wyjściu do kina, teatru, miałam wrażenie, że to nie jest wpisane w ten obraz, że tylko przyziemne sprawy mają sens. Słyszałam nawet kiedyś, że najważniejsze w życiu jest się najeść, wyspać, nie chcecie usłyszeć, co jeszcze.

    Byłam zła, próbowałam zrobić coś dla siebie, a słyszałam od moich najbliższych, że się nie nadaję, nie powinnam tego robić, że jestem marudna, że szukam problemów i tak dalej, i tak dalej. Wiecie jak to jest, jeśli komuś powtarzasz tyle lat, tyle słów, ale w tym samym znaczeniu, z czasem ten ktoś zaczyna myśleć, że wszyscy wokół niego mają rację, tylko on się myli. Ja dobrnęłam do tego momentu, gdy patrzyłam na moją piękną, sukienkę i myślałam, żeby pójść na kolację do restauracji, choćby sama, w głowie miałam: nie pokazuj się, nie rób tego. Kiedy patrzyłam w sklepie na piękne buty, słyszałam w swojej głowie: są za drogie, nie wydawaj tyle, po co ci one, co będziesz w nich robić. Kiedy chciałam pójść do fryzjera i zrobić sobie inny kolor na włosach, słyszałam, że taki kolor nie przystoi kobiecie w moim wieku, ile będziesz jeszcze pajacować i cudować. Jakbym, nie wiem, całe życie tylko pajacowała i cudowała, jakbym nie miała pojęcia co dalej, przecież wiedziałam, czego chcę.

    Chciałam być w tym miejscu, w którym jest mój mąż. Spełniać swoje zawodowe marzenia, ale mnie nikt nie wspierał, mnie nikt nigdy nie podtrzymywał trampoliny, żebym mogła się od niej odbijać, kiedy wpadnę na jakiś genialny pomysł w swoim życiu. Mnie podkładano szpilki, jak w nie wpadałam, to przebijały mnie na wylot, raniły moją dumę, moje serce, tak naprawdę nie wiedziałam, co mogę z tym zrobić.

    Kiedyś pamiętam, zapytałam męża: jak to jest, zatrzymałam się, a on na mnie spojrzał i powiedział: ale o co ci chodzi, a ja pierwszy raz w życiu dokończyłam zdanie: powiedz mi jak to jest mieć w życiu wsparcie. Patrzył na mnie zdziwiony i w ogóle nie miał ochoty odpowiadać. Zmarszczył czoło, spojrzał na mnie, potem na telewizor i dziwnym tonem odpowiedział: o jakim wsparciu mówisz? Ja stałam z otwartą buzią, zastanawiałam się, czy żartuje, czy to prawda, czy naprawdę nie widział przez te wszystkie lata, ile ja zrobiłam, jak wychowałam nasze dzieci, zaplanowałam nam każdy dzień, gotowałam, prałam, sprzątałam i nawet jeśli czytałam jakąś książkę, to nie byłam w tym całym zamieszaniu w stanie zapamiętać nawet jednego zdania. Ponowiłam pytanie: jak to jest mieć w życiu wsparcie? Podniósł się, rzucił pilota, wzruszył ramionami i powiedział: ty mi powiedz, całe życie cię wspieram, żebyś ruszyła tyłek i coś ze sobą zrobiła, a nie ślęczała w tym domu, umazana i brudna, zgorzkniała i zaniedbana, żebyś coś w końcu zmieniła…

    Wiecie co, pierwszy raz usiadałam na wprost lustra, spojrzałam sobie głęboko w oczy, uśmiechnęłam się sarkastycznie, przecież ja wiedziałam co ta osoba po drugiej stronie lustra chce mi powiedzieć. Tak jestem naiwnie głupia, liczyłam, że pewnego dnia, ktokolwiek z mojego otoczenia zacznie mnie doceniać i nie będę tylko kobietą od wynoszenia śmieci, prania gotowania i sprzątania, że ktoś zobaczy we mnie człowieka. Jak bardzo się myliłam.

    Spuściłam wzrok i nie byłam w stanie patrzeć sobie w oczy, czułam się strasznie. Mimo tego wstałam, wzięłam prysznic, pomalowałam się, uczesałam, znalazłam najpiękniejszą sukienkę jaką miałam w szafie i najbardziej odlotowe szpilki, z bardzo wysokim obcasem, już nie pamiętam, kiedy takie miałam na nogach. Wychodząc zgarnęłam szybkim ruchem kluczyki od samochodu, nie oglądając się trzasnęłam drzwiami, nawet nie patrzyłam, czy ktoś wychodzi, żeby mnie zatrzymać, czy o coś zapytać.

    Wsiadam do samochodu i odjechałam spod domu, w końcu zrobiłam to, na co miałam ochotę, poszłam do fryzjera, zjadłam kolację w samotności i poszłam na spacer. Wiecie co, pierwszy raz, nie miałam wyrzutów sumienia, że ktoś mnie oceni. Ci wszyscy ludzie, których spotykałam na swojej drodze, oni również mnie nie oceniali, to tylko moja wyobraźnia, że oni będą patrzeć, tylko jacy oni? A mój mąż, matka, teściowa, ocenili, ale wiecie ta sukienka, nowe włosy, to wyjście, dało mi siłę, żeby uderzyć ręką w stół, żeby wszyscy się zamknęli.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY