W dzieciństwie miałam wszystko, fantastyczny dom, cudowną matkę, cudownego ojca, pieniądze i tak naprawdę realizacja jakiejkolwiek zachcianki, to był żaden problem. Kiedy było mi smutno, rodzice robili wszystko, żebym szybko przestała być smutna. Dostawałam różnego rodzaju prezenty, ale też mieliśmy ze sobą dobry kontakt. Przytulali mnie, całowali, wiecie, to była taka normalna, kochająca się rodzina.
Nie miałam jakiś większych problemów w wieku nastoletnim, nie byłam dla siebie ostra, nie wydawało mi się, żebym była brzydka, głupia, kurczę to wszystko było tak idealne, że w sumie kto by się mógł spodziewać, że pewnego dnia wydarzy się coś, co zmieni całkiem moje życie.
Kiedy miałam 24 lata, skończyłam studia, poszłam do mojej pierwszej pracy i nagle zderzyłam się z informacją, że zrobiłam coś źle, ktoś sobie teraz pomyśli: no, po to jest szef, menadżer, kierownik, brygadzista, zwał jak zwał, żeby mówić, kiedy popełnia się błędy, żeby móc uczyć się na tych błędach. Wiecie, moje zderzenie z tym, że robię coś źle było tak trudne i niewyobrażalne, że w ogóle zastanawiałam się jak dalej będę żyć. To było tylko krótkie zdanie: „popraw to, bo zrobiłaś źle”. Nagle cały mój świat runął.
Wróciłam do domu, stanęłam na wprost mojego ojca i mówię do niego: jak to? ja robię coś źle? Przecież to ty mi powtarzałeś, że jestem księżniczką, że mam się cenić i doceniać, i nie zważać na to co ludzie o mnie myślą, bo ja jestem sama w sobie idealna. Nagle mój ojciec spojrzał na mnie i zaczął mówić: słuchaj, dorośnij, życie nie jest bajką. Stałam tam jak wryta, bo niby zdawałam sobie sprawę z tego, że życie to nie bajka, ale po co było mi mówić te wszystkie brednie, że jestem księżniczką, że zawsze będę tą księżniczką, że mam się cenić i nie słuchać ludzi. Ojciec zwyczajnie wyszedł. A mój świat upadł.
Nagle w moim życiu stanął przede mną wielki, stary typ i mówi, że mam poprawić coś, w co włożyłam, w mojej ocenie, mnóstwo zaangażowania, mam wziąć odpowiedzialność za to, co zrobiłam. Mam wrażenie, że branie odpowiedzialności to nie była cecha, którą sobie wyrobiłam przez lata. Odpowiedzialność przybrali rodzicie, ja tylko podejmowałam decyzję. Chciałam mieć samochód, miałam samochód. Chciałam mieć mieszkanie, miałam mieszkanie.
Poprawiłam zlecenie i usłyszałam, że następnym razem muszę wykazać się większym zaangażowaniem. Myślałam, że ten facet jest jakiś nienormalny… Jakie muszę? Przecież ja tyle zaangażowania z siebie dałam, że niech nie myśli, że będę robić coś jeszcze. Niestety, ale on tak myślał. Przyszły kolejne zlecenia, kolejne dni w pracy, bo nie dobrnęłam do miesiąca. Dlatego, że uznałam, że nikt nie będzie mną pomiatał i nikt nie będzie wymagał ode mnie więcej i więcej, skoro daję tyle, ile mogę i w moim odczuciu, to jest dużo.
Kiedy zwolniłam się z pracy i wróciłam do domu, moi rodzice nie byli jakoś mocno zaskoczeni, ale powiedzieli mi, że jestem młoda, ambitna i, że zaraz pewnie znajdę sobie inną pracę. Usłyszałam, że będę w stanie przenosić góry, przecież jestem w tym taka dobra i bez większego zaangażowania, jestem w stanie zrobić, tak wiele.
Nie wiem, czy moi rodzice widzieli jaka jestem, ale ich wsparcie powodowało, że wierzyłam w to, że jestem ideałem, jestem cudowna, wspaniała, że tylko ci beznadziejni ludzie wokół mnie czepiają się i szukają nie wiadomo czego.
Kilka miesiącach poszukiwań pracy. Umówmy się, ciężko było znaleźć pracę, idealnej dziewczynie z idealnego domu, za idealne pieniądze i idealną ilość obowiązków. Moi rodzice w końcu usiedli ze mną do stołu i powiedzieli mi, że chyba muszę zejść z moich oczekiwań i zacząć myśleć, że trzeba w życiu robić coś, żeby nie zwariować. Nagle zmienili zdanie, już nie byłam cudowna, idealna, tylko mam ruszyć tyłek i iść do pracy. Byłam wściekła, trzasnęłam drzwiami i przez kilka kolejnych dni nie odwiedzałam ich. Dopóki nie skończyły mi się pieniądze, jedzenie i pomysły co dalej.
W końcu mój ojciec pomógł mi znaleźć pracę u siebie w firmie. To chyba był jeden z większych błędów, tylko nie wiem, kto poniósł większe konsekwencje – ja czy on, bo mnie zwolniono, a on wyszedł na kretyna, który nie potrafił wychować swojego dziecka tak, żeby było w stanie zrobić cokolwiek.
Miałam parzyć kawę, ładnie się uśmiechać, wprowadzać dane do komputera, ale przecież nie będę zostawać po godzinach, przychodzić wcześniej, chodzić po zakupy, bo nie jestem ani kelnerką, ani kucharką, w sumie nie wiem, ani też służącą. Mój ojciec był wściekły i przez kilka kolejnych tygodni się do mnie nie odzywał. Matka też raczej nie podejmowała ze mną większych dyskusji. Ja miałam poczucie, że spisali mnie na straty, ale przecież to oni mnie tak wychowali. Oni mi mówili, że jestem idealną księżniczką i oni chcieli żebym tą księżniczką była, więc jestem nią.
Stwierdziłam, że znajdę partnera, będzie szybciej. Nie będę musiała udawać, ale tutaj też nie było łatwo. W sumie było nawet trudniej niż mi się wydawało, większość tych facetów to jakieś takie życiowe niemoty, które ledwo wiążą koniec z końcem. Jak mieliby się mną zająć, jak sami się ledwo zajmują sobą. Moi rodzice nawet polubili moich kandydatów, nawet mieli dobry kontakt, ale co mnie to obchodziło, jaki kontakt mieli moi rodzice, skoro ja miałam kiepski.
Każdy czegoś chciał, jak nie dzieci, to wspólnego mieszkania, żebym sprzątała, gotowała, albo nie wiadomo co jeszcze robiła, przecież ja nie jestem od tego, żeby albo być służącą w pracy, albo być służącą w domu. W końcu moja matka stanęła naprzeciwko mnie i zapytała: to w takim razie, co chcesz dalej w życiu robić? Na matkę, żonę, się nie nadajesz, pracownikiem jesteś marnym, rządzisz się i wybrzydzasz, ale niczego z siebie nie dajesz. Nie bolały mnie te słowa, już mnie nawet nie zastanawiało, dlaczego tak mówi, miałam gdzieś, co ona o mnie sądzi, ale z jednym musiałam się zgodzić, nie potrafiłam odnaleźć siebie w tym życiu.
Czas mijał nieubłaganie, rok za rokiem, nie pamiętam kiedy chowałam ozdoby świąteczne, żeby znów je wyciągnąć. Chodziłam czasem do pracy, czasem miałam inne pomysły na życie, ale nie udawało mi się to. W końcu moja mama zmarła młodo, więc byliśmy wszyscy zszokowani, zostałam z ojcem sama. Ledwo dobiegłam czterdziestki, a zostałam już tylko z ojcem, który też chorował. Potrzebował tej służącej, którą ja tak nigdy nie chciałam być, ale zaczęłam mu pomagać, bo miałam wrażenie, że może do tego się nadam. Kilka lat po śmierci mamy, zmarł tata.
Zostałam sama, mój zamek runął, a z życia księżniczki nie zostało zbyt wiele, w sumie zastanawiam się czy kiedykolwiek nią byłam. Czy wzięłam się w garść? Fundusze po rodzicach pomogły w dobrym starcie, ale nie wzięłam się w garść z dnia na dzień. Jestem sama i jestem upadłą księżniczką. Może to kogoś bawi, mnie nie bawiło nigdy. Runął mój pogląd na mój temat, ale też myślę sobie, że jeśli kiedyś będę mieć w życiu dziecko, nigdy nie powiem do niego: jesteś księżniczką, albo księciem, bo to może rzutować na całe życie.
Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.
Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.