Więcej...

    Chciałabym cofnąć czas

    Słuchajcie, kiedyś pewnego dnia, dawno, dawno temu, chociaż może nie tak dawno jak wszystkim mogłoby się wydawać, wydarzyło się w moim życiu coś, co całkowicie odmieniło moje myślenie o świecie, ludziach, przyjemnościach. Przyjemnością było dla mnie wyjście na imprezę, przyjemnością był dla mnie zakup nowej bluzki. Cóż, ten dzień zmienił bardzo wiele. Zapraszam Was do mojego świata i do przeczytania mojej historii. Dla niektórych może trudnej historii, ja wiem, że już niewiele w niej mogę zmienić. Wiecie co, myślę sobie, że właśnie to, że nie mogę w niej nic zmienić, najbardziej mnie denerwuje.

    Wiele bym dała, żeby cofnąć czas, znaleźć taką kapsułę, odnaleźć takiego człowieka, który jednym, magicznym, pociągnięciem czarodziejskiej różdżki, zmieni wszystko, ale pewnie tak jak wy, nie znacie takiego człowieka, tak ja również go nie znam. Czemu o tym mówię, ponieważ taka zmiana mogłaby wiele wnieść do mojego życia, mogłabym być mądrzejsza i nie popełniać błędów, a tak naprawdę nie popełnić tego jednego, który zmienił moje życie. Nie wiem, co się kiedyś wydarzy, ale wiem jedno, chciałabym ten dzień z mojego życia tak szybko, jak szybko to możliwe, wywalić.

    Lubiłam imprezować, byłam młoda, w sumie dalej jestem, ale jednak czas mocno się zmienił. Byłam piękna, podobno dalej jestem, ale piękno gdzieś się schowało, byłam inteligentna, cóż tutaj chyba najmniej się zgodzę. Pracowałam jako stażystka, w jednej z korporacji. Nosiłam papiery, drukowałam, kserowałam, robiłam kawę, a nade wszystko myślałam tylko o jednym, że kiedyś ja będę tutaj pracować. Zastanawiałam się, gdzie będę siedzieć, które biurko będzie moje. W myślach krzyczałam: będę prawdziwym „korpoludkiem”.

    Marzyłam o tym, chciałam być jak te kobiety, wymalowane, w pięknych strojach, na wysokich obcasach, jak one szybko chodzą pomiędzy biurkami. Szykują się na wyjścia wieczorami, te wszystkie kawki, plotki, chciałam poznawać tych wszystkich ludzi. Pić te drogie wina, albo szampany, chodzić na imprezy firmowe, wyjeżdżać na zagraniczne delegacje. To świat, do którego nie miałam dostępu. Jednak jeszcze nie miałam, wciąż miałam wrażenie, że stoję przed zamkniętymi drzwiami i wystarczy poruszyć w zamku klucz, a życie stanie się bajką.

    Chciałam tego, wiecie tylko nie przemyślałam w tym wszystkim jednej rzeczy, że świat może nie chcieć tego, co ja. A tego konkretnego dnia, nie przemyślałam jeszcze innej rzeczy. Kiedy wsiadałam w mój stary, rozklekotany, samochód, którym uwielbiałam jeździć szybko, stanowczo, za szybko niestety i zbyt stanowczo. Dziś to wiem, wtedy prędkość zdawała się taka seksowna, władcza, jakbym miała namiastkę tego czegoś od tych ludzi, którzy jeżdżą tymi fantastycznymi furami po mieście, a przepisy mają gdzieś. Panowie i Panie życia, ja naprawdę tak o nich myślałam, nie widziałam wad, minusów, ich trudów, dla mnie trudny był wybór seksownych butów, od kolejnej wielkiej marki.

    Tego dnia wsiadłam w mój samochód, pomyślałam, że będę mogła szybko i sprawnie się rozpędzić i dobiec do tego wymarzonego życia… pomyliłam się. Tak naprawdę kilkanaście kilometrów od mojego domu zdarzył się wypadek, nie wyhamowałam na pewnym zakręcie, nie byłam w stanie zahamować autem, wyprowadzić go na właściwą drogę, uderzyłam w drzewo, które nawet nie stało przy drodze. Wiecie to tak jakby zrządzenie losu, jedno drzewo, pośrodku niczego i akurat było moje. Jakby jakaś ręka prowadziła moje auto, jakaś nieznana siła. Nie wiem, może po prostu zwyczajnie głupota, tak bym chyba to określiła dosadnie: moim autem kierowała głupota.

    Kiedy obudziłam się, byłam w szpitalu. Nie miałam siły ani ochoty, żeby w ogóle żyć. Pamiętałam wszystko do momentu, aż nie wyhaczyłam tego jednego jedynego drzewa, pośród niczego, a potem nie pamiętałam już nic. Mój samochód to woreczek śmieci, wyrzucony do kosza. Tak, dokładnie woreczek, nic po za tym. A moje ciało? Moje ciało się zbuntowało, przestało funkcjonować. Umysł był sprawny, ręce też, ale od połowy w dół, patrzyłam na roślinę. Tak o sobie myślałam, że byłam w połowie rośliną, jak pieprzona marchewka.

    Mogłam starać się o opiekuna, mogłam funkcjonować prawie poprawnie. Próbować jakoś normalnie poukładać sobie życie, nie pochodziłam z biednej rodziny. Jednak tego dnia, mam wrażenie, że ktoś pochował mnie za życia, że jakby moje plany, marzenia przestały istnieć. Wiecie, to wszystko… te piękne auta, te piękne buty, te makijaże, te piękne kreacje, te wyjścia wieczorne, że to wszystko szlak jasny trafił. Ja nigdy nie pomyślałam, w największych koszmarach nie sądziłam, że coś takiego mnie doświadczy.

    Każdego dnia, budziłam się ze złością, nienawiścią. Tylko kogo nienawidziłam… no cóż. Nienawidziłam siebie, ale tak naprawdę wyżywałam się na całym świecie. Moi rodzice często słuchali, że są nikim, że nie potrafili mnie wychować, że nie potrafili dać mi szansy na normalne życie. Słuchałam ich milczenia, patrzyłam na nich, kiedy spuszczali głowy w dół. Nawet wysłali mnie, a raczej ściągnęli do mnie, jakiegoś psychoterapeutę, który miał mi pomóc przejść kryzys. To nie był żaden kryzys. Ja straciłam życie.

    Boję się to powiedzieć, długo walczyłam sama ze sobą, żeby móc choćby o sobie myśleć, w jakiś inny sposób, żeby dawać sobie szansę, umieć na siebie spojrzeć jakoś inaczej, niż tylko jak na warzywo, które spieprzyło sobie życie. Dawno temu pewnie bym się śmiała, że wszystko co gorsze w życiu mija, że pewnego dnia zaświeci słońce, jednak teraz dla mnie to bzdury, takie brednie, głupie słówka dla głupich ludzi, moje życie miało się już nigdy nie zmienić, żadna operacja, żadna rehabilitacja. Jestem skazana na te cholerne dwa kółka.
    Mijały lata, a ja dalej nie mam setki na głowie, bo żyłam mocno intensywnie i szybko zmieniłam się w warzywo. Dzisiaj siedzę i patrzę na te piękne kobiety, w tych filmach, w których grają panie z biura i zazdroszczę. Najbardziej chciałabym zmienić w swoim życiu myślenie, ale moja głowa jest nie do zatrzymania.

    Dzisiaj jeszcze chciałabym wymazać ze swojej głowy ten dzień, w którym bawiłam się w pirata drogowego. Chciałabym ze wszystkich sił cofnąć czas, znaleźć tego człowieka, ale jak wiecie sami to nie jest możliwe i do końca życia będę niosła swój krzyż, nawet nie niosła, będę go wiozła na wózku.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    1 KOMENTARZ

    1. Łeb. Przejście-korytarz.
      Paradoks zmiana.
      Cofnięcie przyjęcie defektu kontynuowanie badań.
      Przynajmniej tyle mogłem.
      Czas dawno skończył się.
      Ale tylko raz cofnął.
      Może i ja kiedyś wrócę.
      Jak tak.
      Bezbłędnie.
      Chciałem dać oparcie .
      Oddałem Twój Dom.
      Wyciągnijcie mni3.
      Teraz wracamy wszyscy

      Listy pokażą co opisać .

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY