Marek Mokrzycki: Obecnie z kosmosu mam w 80% wszystko, co ukazało się na świecie w zakresie filatelistyki. Są to nie tylko znaczki, ale również karty pocztowe z oryginalnymi podpisami amerykańskich astronautów: Neila Armstronga, Buzza Aldrina, Michela Collinsa, Johna Glenna, którzy na Srebrny Glob zabrali m.in. karty pocztowe z własnoręcznymi podpisami. Dziś to „białe kruki”. Te są z autografami radzieckich kosmonautów, m.in.: Aleksieja Leonowa, Jurija Gagarina, Walerija Bykowskiego i Walentyny Tierieszkowej. Zdobyłem je na giełdzie staroci w Katowicach. Sprzedawał je mężczyzna, który w piwnicy znalazł album. Był w tak złym stanie, że aż nie chciało się do niego zaglądać, jednak wewnątrz znajdowały się bezcenne zbiory. Wie pani co za niego chciał? 400 kart telefonicznych! Wtedy była moda na zbieranie takich kart. Zdarzają się takie trafy, ale przeważnie za kompletowanie zbioru filatelistycznego trzeba słono płacić.
„Najpierw odklejałem same znaczki.” Początki hobby
Katarzyna Hadała: Swoją przygodę z filatelistyką pan zaczynał w czasach, gdy było w tym chyba więcej pasji niż obecnie?
Zbieranie znaczków pocztowych zacząłem w 1962 roku. Miałem wtedy osiem lat. Pierwszą serię dostałem od taty. Miał taką belgijską serię z lat 40. i tyle. Na co dzień pracował w hurtowni chemicznej, gdzie przychodziło sporo korespondencji i przynosił te koperty do domu. Najpierw odklejałem same znaczki, ale potem zostawiałem sobie już nawet całe koperty, bo to była nie tylko korespondencja krajowa, ale także zagraniczna – w tym m.in. ze Stanów Zjednoczonych. Moi rówieśnicy zbierali je na wyścigi – kto miał bogatych rodziców, którzy finansowali te zakupy, miał lepsze znaczki. Wielu korzystało z abonamentów na poczcie. Szybko nabyłem wiedzę, która pozwoliła mi rozróżnić, który znaczek jest dobry technicznie. Te belgijskie od taty mam do dziś. W czasach mojego dzieciństwa filatelistyką interesowały się pokolenia.
Zbiory przechodziły z rąk dziadków, rodziców na wnuki i dzieci. Ale w pana rodzinie nie było tej tradycji?
Tata jedynie dał mi ten klaser, który ktoś mu przysłał i gdy miałem osiem lat najwyraźniej doszedł do wniosku, że jestem już wystarczająco duży, aby mi je przekazać. Połknąłem bakcyla filatelistyki na długie lata. Jako nastolatek z pasją kupowałem abonamenty na znaczki i byłem częstym bywalcem rzeszowskiego sklepu filatelistycznego. Z zachwytem oglądałem znaczki eksponowanie w sklepowej witrynie. Ceny tych starych, pojedynczych były astronomiczne nie tylko dla młodego człowieka, ale także dla przeciętnego, pracującego dorosłego. Teraz to pokolenie, które najczęściej sprzedaje znaczki to są właśnie ludzie, którzy zaczynali je zbierać w latach 60. i nieco później. Wtedy debiutujący filatelista mógł kupić znaczki zarabiając na sprzedaży butelek. Mieszkałem na ulicy Długosza, w pobliżu Wisłoka, gdzie po wypłacie „świętowali” pracownicy okolicznych zakładów pracy. Zostawiali ich tam mnóstwo, a ja je zbierałem. Rodzicom nie przyznawałem się, że za pieniądze ze sprzedaży butelek kupuję znaczki.
W końcu „dorósł” pan do zajmowania się filatelistyką na poważnie.
W pewnym okresie miałem nawet trzy sklepy filatelistyczne. Tak mnie to wciągnęło. W sumie to moja żona je prowadziła, a ja jednocześnie pracowałem zawodowo na WSK PZL Rzeszów, w logistyce. To, co zarobiłem w ramach działalności sklepu, inwestowałem we własny zbiór. Kluczowy był rok 2000. Po nim prowadzenie takiego sklepu przestało być opłacalne. Teraz w Polsce istnieje zaledwie kilkanaście stacjonarnych sklepów filatelistycznych.
Teraz nabywanie znaczków wygląda inaczej. Kluczowy jest Internet. On wspomógł czy zepsuł tę dziedzinę?
Na pewno zwiększył dostępność do walorów z zagranicy. Ludzie zaczęli sprzedawać znaczki na portalach aukcyjnych, gdzie trafiały zbiory czyjegoś wujka co pracował w Niemczech czy Francji, a u nas wystawiał je na aukcję ktoś z rodziny albo jakiś kolega. Ja oczywiście czatowałem na kosmos, który był deficytowy. Mówimy nie tylko o znaczkach, ale również o walorach z tzw. pierwszego dnia w obiegu, kasownikach okolicznościowych, czyli różnych pieczątkach, stemplach pocztowych oraz odręcznych skreśleniach na walorach.
Kosmos. „Scheda z dzieciństwa”
Pana zainteresował kosmos w filatelistyce. Kiedy to się stało i skąd wzięło?
Scheda z lat dzieciństwa. W 1969 roku byłem małym chłopcem, ale dobrze pamiętam jak w telewizorze u sąsiada oglądałem lądowanie pierwszego człowieka na Srebrnym Globie. To było wielkie wydarzenie. Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych wydała z tej okazji „kosmiczny” arkusik filatelistyczny. Kosztował 20 złotych. Było w nim 8 znaczków po 2,50 zł. Kupiłem go w kiosku. To był obiegowy znaczek, w tonacji szaro-granatowej, z dwoma przywieszkami, pospolity i dystrybuowany w dużym nakładzie. Zatytułowano go „Wyprawa na Księżyc”. Kupiłem go. Potem przyszło mi do głowy, żeby poszukać innych z tego zakresu, tym bardziej, że w obszarze podboju kosmosu przez człowieka dużo się działo i w wielu krajach to zauważono. W obrocie zaczęły pojawiać się znaczki z całego świata, a ja je gromadziłem. Najpierw te zwykłe, później na przykład trójwymiarowe – mam takie z Bhutanu, na cieniutkich złotych blaszkach z USA czy na srebrze z ZSRR, który wydawał również ciekawe stemple z pierwszych, próbnych lotów kosmicznych. Są warte nawet 150 dolarów.
Na znaczkach uczczono też wysłanie psów w kosmos – w tym słynnej Łajki.
Obowiązkowo. To było przecież pionierskie wydarzenie. Słynny lot Łajki trwałe zapisał się w historii, nauce i w kulturze. A ta radziecka kolekcja podboju kosmosu trafiła do mnie chyba na początku lat 80. Sprzedawał ją taki osiemdziesięcioletni pan. Kolekcjonerzy, którzy dożyli już sędziwego wieku w którymś momencie decydowali się na sprzedaż swoich zbiorów. W kilka minut podjąłem decyzję, że chcę mieć te trzy olbrzymie zbiory wystawowe.
„Kosmiczne” walory filatelistyczne z około 200 krajów
Tutaj jest karta filatelistyczna z autografem Neila Armstronga.
Uwierzy pani, że zdobyłem ją na giełdzie kolekcjonerskiej od człowieka, który nawet nie wiedział, że to taki słynny astronauta. Oryginalny podpis Armstronga – w tej chwili to już aukcyjna sprawa. Gdy na to trafiłem – sam nie mogłem uwierzyć. Sprawdzałem czy to autentyk: próbowałem zmoczyć, żeby sprawdzić czy to nie jakaś maksimafilia. W tym segregatorze mam znaczki poświęcone eksploracji kosmosu wydane też w Mozambiku, Nigrze, Paragwaju, Burundi, Korei. Następny to Rumunia i Kambodża. Ten znaczek „Space Exploration” to hologram wydany w USA. Jest pokryty 24-karatowym złotem. Tam mam karty z autografami kosmonautów z Mongolii i NRD. Jest też z naszym niedoszłym kosmonautą Jankowskim, który był szkolony, ale poleciał generał Hermaszewski. Po roku od misji Hermaszewskiego obydwaj panowie spotkali się razem i złożyli podpisy na tym filatelistycznym folderze.
Afrykańska Mauretania i Somalia, Federacja Saint Kitts i Nevis w Ameryce Środkowej oraz Urugwaj … Również w tych krajach wydano znaczki o kosmosie. A na tej karcie pocztowej uczczono kometę Halleya i wydał ją Montserrat.
To wyspa wulkaniczna w Ameryce Środkowej podległa Wielkiej Brytanii. Ten znaczek to zdjęcie „wielkiej trójcy”: dr. Jamesa von Allena – jednego z twórców pierwszego amerykańskiego sztucznego satelity, Williama Pickeringa – amerykańskiego astronoma, odkrywcy Księżyca Saturna i Niemca Wernera von Brauna – konstruktora rakiet.
Kolekcjonuje pan nie tylko takie „nieziemskie” znaczki. Jaką część tych zbiorów stanowi kosmos?
Nigdy nie liczyłem znaczków, ale… Szacowałbym chyba w setkach tysięcy. Najwięcej tych kosmicznych nabyłem w latach 80. do około 2005 roku. Tylko z samego kosmosu mam walory filatelistyczne z około 200 krajów. Co ciekawe ZSRR relatywnie wcale nie wydał dużo znaczków z tego cyklu. Natomiast wydał dużo kopert. Podobnie Amerykanie – wydali pewnie około 50 – 60 rodzajów. Burundi wypuszczało też ciekawe walory, głównie bardzo charakterystyczne, barwne znaczki. W tym państwie wydano więcej znaczków niż w Ameryce, ale głównie jako pamiątki dla turystów, na handel. Natomiast kraje afrykańskie, typu Niger, słynęły ze znaczków kolekcjonerskich na złotych foliach. Bhutan i Ajman to takie grube, trójwymiarowe. Moja kosmiczna kolekcja to zaledwie ¼ moich zbiorów filatelistycznych.
To zadziwiające – patrząc na zgromadzone tu liczne, opasłe tomy „kosmicznych” segregatorów. A reszta? Albo raczej większość to?
Zbieram m.in. całą Polskę, Francję – czyli wszystko co się tam ukazało, a także NRD – od powstania do rozpadu. Są tu m.in. znaczki pokazujące Berlin z lat 50. O tutaj! To pierwsze znaczki przedrukowe Berlina, gdzie jeden kosztuje 170 euro. Ale te berlińskie są też droższe – wycenione w katalogu na 400 – 500 euro. Mam też 3 serie z niemieckimi dzwonami z 1950 roku.
„Odnowić” filatelistykę
Filatelistyka to dziś trochę taka „pieśń przyszłości”. Polski Związek Filatelistów aktualnie zrzesza 3350 członków – w tym ponad 850 osób to młodzi ludzie. Średnia wieku kolekcjonerów to około 60 lat. Około 200 zrzeszonych filatelistów liczy okręg rzeszowski tej organizacji. Od lat 80. ich liczba spadła drastycznie – w 1985 roku PZF liczył ponad 300 tysięcy osób. Dziś w przytłaczającej większości to mężczyźni – filatelistki stanowią około 5% członków Związku. Czy jest szansa, aby filatelistykę „odnowić”, a filatelistów „odmłodzić”?
Teraz młodzież nie jest tym zainteresowana – chyba, że coś od kogoś dostaną, ale wtedy najczęściej chcą to spieniężyć. Ich celem nie jest rozwijanie czy budowanie kolekcji. Przyszłość wygląda tak, że przypadkowi ludzie będą mieć przypadkowe walory. Znam wiele historii dawnych, majętnych prawników, lekarzy, którzy w czasach PRL-u zbierali znaczki z pasji i z głową. Po latach przekazali je rodzinie, która bezceremonialnie je sprzedała. Może ktoś jeszcze będzie zbierał znaczki z misji Apollo 11 – czyli jeden temat, ale już nie cały cykl komos. Moje „lądowanie na Księżycu” to kilkanaście klaserów po około 50 dwustronnych kart. Na jednej stronie mieści się około 7 serii. Zatem zaledwie jeden klaser z jednego tematu cyklu to prawie 300 walorów. Jak pomnożyć to przez liczbę albumów to wychodzą setki walorów. Kto z młodych dziś miałby do tego chęci i czas, żeby tyle zbierać?
“Ile chcesz? A ile dajesz?” i znaczki z fortepianu
Ale pan nadal zbiera… Na ilość, jakość czy kompletuje na miarę swoich możliwości?
Jestem realistą – wiem, że na Mauritiusa nie natrafię, ani nie będzie mnie na niego stać. Oprócz cyklu kosmos mam znaczki typowo kolekcjonerskie z Wirtembergii z 1850 roku, które kiedyś przyjechały do Polski z RFN. Byłem na giełdzie samochodowej, gdzie mężczyzna sprzedawał fortepian, a pierwotny właściciel schował w nim kopertę z tymi znaczkami. Kiedyś na giełdy staroci przyjeżdżali ludzie, którzy na strychach znajdowali wartościowe walory i sprzedawali nie mając pojęcia o ich wartości na zasadzie “Ile chcesz? A ile dajesz?” Gdy w 2000 roku weszło euro, Niemcy, którzy dotąd skupowali znaczki, zestarzeli się i zaczęli je wyprzedawać, m.in Polakom.
Posiada pan imponującą kolekcję filatelistyczną. Czy wychodzi z nią do ludzi? Mam na myśli wystawy.
Na tradycyjnych wystawach filatelistycznych nie prezentuję swoich zbiorów. Nie chcę być oceniany w kategoriach pierwszego, drugiego, trzeciego miejsca. Chciałem stworzyć zbiór według własnego kryterium. Jakiś czas temu pokazałem część “kosmicznego” zbioru w Rzeszowie na politechnice po to, żeby zwykli ludzie mogli sobie pooglądać te małe dzieła sztuki.
Były tam m.in. zbiory filatelistyczne z arcyciekawej misji Sojuz – Apollo.
Unikatowej misji z czasów, gdy USA i ZSRR dogadywały się. O! Tu na znaczku jest Aleksiej Leonow – pierwszy człowiek, który wyszedł w otwartą przestrzeń kosmiczną, a na tej karcie pocztowej są podpisani wszyscy kosmonauci i astronauci Sojuz – Apollo. Dalej, jedne z pierwszych amerykańskich kasowników pokazujących lot małpy w kosmos. Kosztowały po 270 dolarów. Gdy Amerykanie wystrzelili Skylaba – pierwszą, amerykańską, załogową stację kosmiczną – to od razu wypuszczono kasownik. Mam też taki z Projektu Merkury – ostemplowany, z Przylądku Canaveral.
„Nie chcę żeby ktoś tak po prostu się tego pozbył.”
Kiedy powie pan stop temu kolekcjonowaniu? Czy w ogóle chciałby pan to zrobić? Co wtedy stanie się z tym zbiorem?
Żona by chciała… Najlepiej żebym pozbył się całego tego pokoju. Tu jest jak w bibliotece. Brakuje miejsca na składowanie. Segregatory na półkach to jedno, ale w szafach też są schowane moje zbiory filatelistyczne. Trudno już wejść i wyjść z tego pokoju. Coraz częściej zastanawiam się nad przyszłością, losem tego zbioru… Może zapiszę córce lub synowi z adnotacją, że nie wolno tego sprzedać. Nie chcę, żeby ktoś tak po prostu się tego pozbył. Ale trudno zaprzeczyć, że szacując jego wartość – jest to lokata na czarną godzinę.
Przeglądam kolejny segregator. Zdumiewające! Stempel: „Cita del Vaticano”. Nawet Watykan wypuścił znaczki z misji Apollo.
To bardzo rzadka rzecz. Państwo kościelne wydało walory filatelistyczne o kosmosie. Mam jeszcze jedną przypadłość, którą niby już chce stąd usunąć. To buddyjskie figurki, które również skupuję.
Te śpiące japońskie dzieci stojące na szafach pod sufitem to…
Te najciekawsze. Są oryginalne, drewniane, pochodzą z początków XIX wieku. Ktoś kiedyś przywiózł je z Japonii, a potem ktoś inny sprzedawał na pchlim targu, na którym ja akurat wtedy poszukiwałem znaczków. Kupiłem i tak się zaczęło. Więc gdyby pani chciała jeszcze porozmawiać o tym, gdzie się kończy pasja, a zaczyna zbieractwo…
Więcej o kulturze i sztuce najdziecie tutaj.